do poznego popoludnia zostajemy jeszcze w gold coast. Siedzimy na plazy, jemy smiesznie tanie sushi. Potem idziemy do hertza gdzie wczesniej zrobilismy rezerwacje przez internet(dzieki temu oszczedzamy jakies 100$) i wypozyczamy yarisa. Za tydzien, z opcja oddania go w sydney placimy 240$. Policzylismy, ze wyjdzie nas to niewiele taniej niz autobusy. Myslelismy jeszcze o jakims zdezelowanym kamperze, w ktorym daloby sie spac, ale wychodzilo 500.
Pakujemy sie do srodka i po godzinie jestesmy w brisbane. Miasto jest nowoczesne, ale wydaje sie nam przyjemne. Wszystko ladnie skomponowane, wzdluz wijacej sie rzeki.
wieczorem robimy dlugi spacer po tetniacym zyciem nabrzezu i pobliskich ulicach.
Atrakcje miasta z przewodnika to np jakistam stary wloski budynek, ktrory na Europejczyku nie zrobi wrazenia.
Okazuje sie za zaparkowanie auta w Brisbane to niezly hardkor, ale jakos odnajdujemy je nastepnegi dnia bez mandatu i nieodholowane:)
Jestesmy w Oz a nie wizdzileismy jeszcze ani kangura, ani koali. Trzeba cos z tym zrobic, wiec jedziemy do Lone Pine Koala Sanctuary pod Brisbane, gdzie za 20 dolcow glaszczemy kangury, ogladamy slodziaki koale i inne autralijeskie stwory.