Jedziemy na Sunshine Coast na polnoc od Brisbane z nadzieja ze woda bedzie troche cieplejsza i posurfujemy bez pianki. Zatrzymujemy sie w kilku miejscach po drodze, az w koncu na pobyt wybieramy Noosa, ktora podoba sie nam najbardziej z mijanych miejsc. Spimy w hostelu YHA za 29 dolcow za lozko w dormie, ktory w cenie ma deski, rowery i ping ponga:) Jest i bar, w ktorym mozna sie wieczorami pointegrowac z reszta backpackersow. Fale sa male i nastepnego dnia leje caly dzien, wiec z surfa jednak nici. Noosa to raczej luksusowy kurort, ale miedzy urlopowiczami na emeryturze spotyka sie tez dzieki obecnosci paru hosteli troche mlodych europejczykow. Jak na kurort przystalo, jest glowna ulica z restauracjami i sklepami, ladna plaza, i palmy. Atrakcja Noosy jest park narodowy obejmujacy las deszczowy otoczony wybrzezem. Zyje w nim podobno mnostwo koali. Nam nie udaje sie zadnego wypatrzyc, za to prawie wchodzimy na weza, ktory lezy sobie na schodach prowadzacych na plaze..a nad glowami przelatuja nam kolorowe papugi. Przyjemnie sobie pochodzic po lesie, bo rosliny sa zupelnie inne niz w polsce. Caly park poprzecinany jest sciezkami o roznym stopniu trudnosci, po ktorych Ozzie oczywiecie biegaja. W ogole australijkczycy uwielbiaja biegac i robia to wszedzie.