Dzien po powrocie z Lembonganu Majk dostaje goraczke i wysypke. Pierwsza mysl to jak zwykle "zeby tylko nie malaria". Lekarz w Kucie robi testy krwi i okazuje sie ze to dur brzuszny. Dziwimy sie bo szczepilismy sie na to przed wyjazdem. Dopiero teraz dowiadujemy sie ze szczepionka jest skuteczna w jakichs 70%, wiec wciaz trzeba uwazac na wode i jedzenie. M dostaje skierowanie do szpitala w Denpasar. Znajomi lokalesi z Kuty twierdza ze to bardzo dobry szpital, na ktory moga sobie pozwolic tylko najbogatsi Balijczycy. Rzeczywiscie, szpital jest porzadny, obsluga mowi po angielsku i pokoj jest jednoosobowy z telewizorem i klima. Jest nawet kanapa do spania dla odwiedzajacych. Lekarze sie staraja, co dzien robia badania.
Za tydzien traca waznosc nasze indonezyjskie wizy i mamy juz od dawna kupiony bilet do KL. Tymczasem nasz wyjazd stoi pod znakiem zapytania. Do ostatniego dnia nie wiemy, czy Majkela wypuszcza. W dzien planowanego wylotu M w koncu wychodzi wyleczony i od razu jedziemy na lotnisko.