Po 6 godzinach w autobusie klasy superslow jestesmy w Munnarze, mimo ze odleglosc z Ernakulam to tylko 120 km.. Dzieki widokom za oknem podroz nie jest nudna. Jedziemy przez las pelen egzotycznych roslin. Gdy docieramy wyzej zaczynaja sie plantacje bananow i przypraw i schowane wsrod nich male domki. Wjezdzajac jeszcze wyzej, kawalek przed Munnarem, znajduja sie plantacje herbaty, czyli to co jedziemy tu zobczyc. Po przyjezdzie znajdujemy ladny hotel na wzgorzu, z uroczym ogrodem i super widokiem na gory. Nie wiem jak reszta, ale ta czesc Ghatow Zachodnich wyglada jak Alpy w lecie. Na stokach rosnie trawa i pasa sie krowy. No i oczywiscie herbata. Spora czesc stokow cala jest porosnieta niskimi, rowno przycietymi krzakami herbaty. Wypozyczamy rowery za 15 rp i jedziemy przed siebie. dojezdzamy do wioski zbieraczy herbaty za Munnarem, gdzie cale otaczajace gory porastaja herbaciane krzaki. Fajnie to wyglada. Po drodze mijamy kobiety wracajace z plantacji, w pasie owiniete sa gruba warstwa folii, zeby nie pokloc sie przy zbieraniu. W Munnarze odkrywamy swietna cukiernie, gdzie maja pyszna homemade czekolade- rzecz rzadka w Indiach i mistrzowe swiezo wyciskane soki z truskawek. W samym miasteczku nie ma zbyt wielu atrakcji poza ladnym kosciolem na wzgorzu i mnostwem sklepow z herbata i przyprawami. Odkrywamy za to fajna knajpe, chyba najbardziej lokaleska ze wszystkich w jakich jedlismy w Indiach. Nie ma zadnych bialasow, a wszyscy Indusi niezle sie na nas gapia.
Nastepnego dnia pogoda jest kiepska od rana. Rzucamy moneta czy zostac czy jechac do Koci. Zostajemy i jedziemy autobusem na Top Station (2200m), jedne z najwyzej polozonych upraw herbaty w Indiach. Autobus nic sobie nie robi z ostrych zakretow i niezle pedzi pod gore. Zatrzymuje sie tylko wtedy, gdy jest o kilka centymetrow oddalony od maski samochodu wyjezdzajacego z zakretu z przeciwka. Dziwny maja tu styl jazdy, ale mozna sie przyzwyczaic. Z pozoru ruch jest bardzo chaotyczny, ale tak naprawde kazdy zna swoje miejsce w hierarchii na drodze i ustepuje miejsca wiekszemu. Klaksonu tez uzywaja bardzo czesto lecz rozsadnie, w przeciwienstwie do np. Egipcjan.
Jadac mijamy zapory wodne ktore najwidoczniej ciesza sie powodzeniem wsrod indyjskich turytow, bo pelno ich zaparkowalo auta i chodza w kolo jeziora, plywaja motorowka albo jezdza na sloniu..Po drodze zaczyna padac. Wysiadamy w deszczu i chowamy sie do malutkiej knajpy na szczycie. Zeby nie siedziec przy pustym stole zamawiamy thali- jedna z najbardziej popularnych indyjskich potraw. Wzorem pozostalych klientow dorzucamy sobie na talerz zimna rybe z miski krazacej od stolika do stolika- takiego systemu wczesniej nie widzielismy. Przestaje padac wiec idziemy sie przejsc, sa tu trasy do trekkingu z widokiem na ladne gory i rowniny sasiedniego stanu Tamil Nadu. Spacer sie nam przelduzyl i w miedzyczasie odjechal nam autobus. Do nastepnego zostaly 4 godziny. Poniewaz pada i jest zimno lapiemy stopa. Sprawa nie jest prosta, ruch tu prawie zerowy, a jak juz cos jedzie to maksymalnie zaladowane. W koncu trzech mlodych Indusow dowozi nas do Munnaru. Smieszne, bo porozumiewaja sie ze soba po angielsku, a raczej w hinglish, poniewaz dwoch z nich jest z Tamil Nadu i mowia tamtejszym jezykiem tamilskim, a trzeci jest z Delhi, wiec mowi w hindi.