Dzis w Indiach strajk przeciwko rosnacym cenom zywnosci. Mielismy w planie autobus do Ernakulam i dalej do Munnaru, ale autobusy strajkuja. Ba, strajkuja tez riksze, wiec idziemy pare kilometrow na nogach na stacje kolejowa sprawdzic czy moze pociagi jezdza. Te na szczescie nie strajkuja. Pewnie nie moga, bo jezdzi nimi kazdego dnia tyle ludzi, ze kraj chyba nie wytrzymalby strajku pociagow. Poza tym bilety na pociag Indusi kupuja z trzymiesiecznym wyprzedzeniem, wiec pewnie by sie opor zdenerowali gdyby pociagi zastrajkowaly. Kupujemy bilet do Ernakulam i wracamy po plecaki. Knajpy i sklepy tez strajkuja, ale udaje nam sie kupic banany na sniadanie. Idac w upale z plecakami lapiemy riksze, jedna z nielicznych, ktore dzis wyjechaly na ulice. Stawka na dworzec 5 razy wyzsza niz w zwykly dzien, ale co zrobic..jedziemy. Po godzinie w pociagu w najgorszej klasie(tylko taki mozna kupic tuz przed wyjazdem, bez rezerwacji)jestesmy w Ernakulam. Najgorsza klasa okazuje sie byc calkiem spoko, siedzi sie na drewnianych lawkach, a bilet jest prawie za darmo. Podobno zazwyczaj jest jednak tak zatloczona, ze nie da sie przecisnac przez tlum i wysiasc na swojej stacji! W Ernakulam wieje nuda, wszytko jest zamkniete, nie ma nawet gdzie zjesc obiadu i autobus do Munnaru tez nie jedzie. Chcemy przeplynac promem na druga strone kanalu, gdzie jest miasto Koci, ale prom strajkuje. Spedzamy dzien na promenadzie nad kanalem, ktora nawet wygladalaby jak promenada nad morzem gdzies w Europie, gdyby nie to ze spaceruja nia sami faceci i prawie zadnych kobiet. Wszyscy sie na nas strasznie gapia i niezle nas to wqrza. O szostej strajk sie konczy, wiec wreszcie mozemy cos zjesc. Idziemy do knajpy na krewetki w pysznym sosie za jakies 70 rp. Nastepnego dnia pierwszy autobus do Munnaru jedzie o 6 rano, wiec trzeba wczesnie wstac.....