chetnie posiedzielibysmy dluzej w Koci, bo miasto jest bardzo przyjemne, ale bilet z Chennai do Singapuru jako ze jest najtanszy z moxliwych ma niezmienialna date a w kieszeni mamy pilnie stzrezony juz od trzech tygodni bilet na pociag do madrasu. Jedziemy wiec 12 godzin noca w sleeperze, przynajmniej jest duzo czasu na nadrobienie zaleglosci w blogu. Spi sie tez calkiem niezle na najwyzszych lozkach. O siodmej rano docieramy do celu. Marzy nam sie prysznic, wiec sprawdzamy w waitingroomie na stacji. Kolejka do prysznica na caly dzien stania, wiec olewamy i zostawiamy plecaki w przechowalni na dworcu i ruszamy na poczte. Kupilismy troche gadzetow do domu ktore trzeba teraz wyslac do polski. Proces wysylania przebiega calkiem sprawnie jak na indyjskie warunki. Ladnie pakuja nam rzeczy do kartonu, ktory potem zaczywaja w plotno. Wysylamy tansza opcja czyli statkiem za 1000 rp. W chennai jest goraco jak w piekle, wiec jedziemy tuktukiem nad morze w nadzieji na morski wietrzyk. Bryzy jednak ani sladu, jest jeszcze bardziej goraco, i nie ma zadnej lawki zeby moc sobie usiasc w ceiniu nielicznych drzew rosnacych wzdluz plazy. Plaza jest ogromna i wyglada bardzo ladnie, ale mawet nie chce nam sie do niej dojsc paru krokow. Jedyne na co mamy sile w tym upale to siasc na krawezniku po drzewem. Reszte dnia spedzamy w klimatyzowanej kafejce internetowej, a potem w kinie. Graja film made in chennai, drugim po mumbaiu najwiekszym osrodku filmowym indii. Film jest sredni i malo rozumiemy po tamilsku, ale fotele fajnie sie rozkladaja do pollezenia i jest klima. Po chwili zasypiamy, ale drzemke przrywaja spontaniczne reakcje indusow na to co sie dzieje na ekranie. Gwizdza, wrzeszcza, klaszcza i spiewaja razem z aktoramii. Slyszelismy o tym i wlasciwie wlasnie po to poszlismy do kina, wiec w polowie filmu z misja wypelniona wychodzimy. Pociagiem jedziemy na lotnisko, ktore jest prawdziwa oaza nowoczesnej cywilizacji i bardzo sie nam podoba po miesiacu spedzonym w indiach.
jakis zbyt slodki i ladny wyszedl ten blog z Indii. Nic nie wspomnielismy o wszechobecnych smieciach, szczegolnie widocznych na polnocy. Z autobusu widzielismy cale pola smieci, na ktorych pasly sie krowy. Widok krowy z plastikowa torebka w buzi byl na porzadku dziennym. Za kazdym razem pijac lassi tj pyszny napoj ze zsiadlego mleka tlumaczylam sobie ze ta krowa na pewno jadla trawe, nie smieci. Nic tez nie napisalismy o domach z czarnej albo niebieskiej folii, ktora wydaje sie byc ulubionym materialem budowlanym indusow. Maja cale male osiedla wlasnie z folii. Nawet na slicznym goa, czesc domkow wzdluz plazy miala dachy z folii, bardzo estetyczne....I to ciagle wolanie na ulicy: hej madame, hello sir, riksha?taxi?houseboat? Ten rupiah?twenty rupies?schoolpen?bakszisz!visit my shop!can i have photo with you?one photo!itd.....