Do Singapuru dolatujemy tanimi azjatyckimi liniami. Ladujemy o swicie niewyspani bo nasze siedzenia w samolocie sie nie rozkladaly. Po miesiacu spedzonym w Indiach wszystko, poczawszy od lotniska, robi na nas ogromne wrazenie. Wszystko jest takie czyste i zadbane. Z lotniska jedzie metro, ktore dowozi nas do dzielnicy arabskiej. Mamy tam zarezerwowan hostel. Idziemy ulica do hostelu i zachwycamy sie wszystkim po drodze. Czystym chodznikiem i wiezowcami. To zupelnie inny swiat niz Indie. Jeszcze bardziej podoba nam sie nasz hostel, jest fajnie urzadzony i ma darmowy internet. Lezy na uroczej uliczce pelnej sklepikow i kwiatow tuz przy Sultanskim Meczecie. Rano idziemy na spacer do Chinatown, gdzie jest mnostwo knajpek i sklepow z badziewiem. Sa w nich m.in. butelki wodki z wezem zatopionym w srodku, suczone zaby i cos wygladajacego jak skrzyzowanie jaszczurki z nietopezem nabite na patyk i zasuszone. Ci Cinczycy sa dziwni....jestesmy w chinskiej dzielnicy w porze lunchu, na ulicach w ogrodkach niezliczonych knajpek jedza japiszony z pobliskich biurowcow. Hmm jedzonko wyglada bardzo apetycznie, popularnoscia ciesza sie zupy z noodlami i przeroznymi rzezami w srodku. Chinki robia na nas wielkie wrazenie, sa po prostu przesliczne, a kazdna lepiejk ubrana od poprzedniej. Sam spacer z hostelu do Chinatown pozwala lepiej przyjrzec sie miastu. Jest na wskros nowoczesne, pelno tu drapaczy chmur. Nie sa tak imponujace jak te nowojorskie, ale dla nas to ogromna odmiana po indyjskich miastach. Wszystkie swiatowe marki sa obecne w singa, starbucks jest na kazdym kroku, pelno topshopow, sklep chanel wiekszy niz ten na Piatej Alei, Burberry, Choache, wszystkie surfowe marki tez maja swoje sklepy. Polska jest jakies piecdziesiat lat za singa. Po poludniu umowilam sie z moja singapurska kumpela na zwiedzanie miasta. Nie ma tu zbyt wielu zabytkow, ciekawostki po ktorych Keng nas oprowadza to np jej uniwerek albo pierwsze klimatyzowane kino w Singa. Uniwerek robi wrazenie, wszystkie budynki rozrzucone po kampusie sa polaczone podziemnym klimatyzowanym korytarzem. Ogladamy jeszcze must see w Singa czyli Raffels Hotel, wybujany hotel w ponad stuletnim budynku, w ktorym noc kosztuje od 800 USD. Potem jemy razem obiad, oczywiscie w centrum handlowym. Centra handlowe sa tu wszedzie, na glownej handlowej ulicy Orchard jest ich ze dwadziescia. Keng mowi ze singapurczycy najbardziej lubia jedzenie i zakupy. Tutejsze jedzenie bardzo nam smakuje, nie jest tak aromatyczne jak w Indiach, ale niezle zrobione. Duzo owocow morza, glonow, miesa i noodli. Niezbyt wygodnie spedzilismy dwie ostatnie noce w pociagu i samolocie, do tego dolaczyla zmiana czasu, wiec trzeba wreszcie sie wyspac. W Singa nie sposob nie skusic sie na zakupy, wiec idziemy do dwoch centrow handlowych i wychodzimy z pelnymi torbami. Troche nas juz nudzi sterylnosc tego panstwa miasta, gdzie nie wolno zuc gumy a kara za picie zwyklej wody w metrze siega kilkuset dolarow..przeginaja w druga strone niz Indusi. Nie ma tu wiecej nic, co chcielibysmy zobaczyc. Atrakcje, ktore wymyslila nam Keng tzn Singapore Flier(karuzela taka sama jak London Eye i tez nad rzeka) albo plaza na wyspie Santosa i tamtejszy ogrod botaniczny za bardzo nas nie bawia, bo przed nami jeszcze o wiele ladniejsze plaze chocby Malezji. Postanawiamy wyjechac nastepnego dnia rano.