Po ok 3 godzinach przylatujemy do Kuty i juz z taksowki z lotniska widzimy, ze jest beznadziejnie. Sklep na sklepie, co krok knajpa, a na ulicach same bialasy. Pelna komercha. Pech chcial, ze to wlasnie Kuta jest najlepsza miejscowka do nauki surfingu, bo jako jeden z nielicznych w indonezji spotow nie ma rafy na dnie. Kupujemy deski i kazdy dzien spedzamy na plazy probujac lapac fale. O ile samo stanie na desce i plyniecie z fala jest proste, lapanie fal to ciezsza sprawa. Po dwoch tygodniach czasem udaje mi sie costam zlapac.
Kuta jest okropna, pelno tu straganow i kazdy non stop chce nam cos sprzedac albo oferuje transport. Na plazy co chwile podchodza baby i narzucaja sie z masazem, manicurem,pedicurem, lodami albo sprzedawcy wciskaja napoje i deski surfingowe. Nie bez powodu Lonely Planet nazywa Kute horror of horrors...
wypozyczamy skuter na dwa tygodnie za smieszna cene zeby nie musiec tu spedzac calych dni. Jedziemy na poludnie do Uluwatu, popularnego spotu dla zaawansowanych surferow, na ktorym krecono wiele surfowych filmow. Miejsce jest bardzo klimatyczne, na klifach sa ze 3 warungi i sklep z deskami. Z klifow dobrze widac surferow w dole i wielkie fale.
W Kucie mamy spoko hotel z basenem i sniadaniem za 10$.