Aby dostac sie na wyspe, wstajemy wczesnie rano i jedziemy do pobliskiego sanuru. Stad odplywaja charakterystyczne lodzie o dwoch plywakach. Jedna z nich zabieramy sie my w powiekszonym o rodzicow Moniki skladzie. Po 1,5 godziny mocno wybujanego rejsu(fale calkiem spore) docieramy do celu. Wysiadamy prosto do wody, uwazajac zeby nie zamoczyc bagazu. Znajdujemy uroczy pensjonat, z pieknym ogrodem, tuz przy brzegu morza za 80k rupieci za dwojke. Zdecydowanie warto. Wyspa jest oaza w porownaniu do kuty. Cicho i spokojnie. Woda lazurowa, a naprzeciwko nas 3 spoty surfowe. Playground(plac zabaw,czyli cos dla nas). lancerations, gdzie bardzo latwo sie mozna podrapac rafa i shipwrecks, tu juz robia sie beczki,tylko dla prosow. Oprocz tego czas mozna spedzic nurkujac lub tylko snurkelujac. Jest kilka baz nurkowych. Ceny chyba przystepne, niecale 300$ za kurs padi dla poczatkujacych. Przez chwile sie nad nim zastanawialem, ale na razie chyba zostane przy rurce. Gdyby nie tych kilka hoteli i pensjonatow, to byloby tu calkiem dziko. Nieopodal znajduje sie wioska, w ktorej domki zbudowane sa zlisci palmowych. Ludzie sa tu jeszcze bardziej wkreceni w religie niz na bali. Wciaz ubrani w swoje tradycyjne ubiory, spedzaja duzo czasu podczas roznego rodzaju ceremonii w swiatyniach. Tubylcy zyja z uprawiania alg, ktore uprawiaja na plantacjach wzdluz calego piaszczystego brzegu. Wlasnie przez te plantacje mozna niestety zampomniec o plazowaniu albo plywaniu wplaw. Dzieki temu wyspa nie jest jednak tak atrakcyjna turystycznie i jest tu tak blogo. Spokoj zaklocaja jedynie przyplywajace na jednodniowe wycieczki jachty, z ktorych wysypuja sie snurkowacze oraz fani jazdy na bananie.
Surf jest tu bardziej wymagajacy niz w kucie. Spot znajduje sie 200m od brzegu, wiec trzeba sie wypadlowac. Jak ktos nie ma formy, to juz nie bedzie mial sily na plywanie. Poza tym fala jest dosyc szybka i silna. Zalamuje sie jednak na rafie. Dzieki temu jest bardzo powtarzalna i latwo znalezc punkt, w ktorym nalezy ja zlapac.
Wyspa jest na tyle mala ze mozna zwiedzic ja na piechote.W upale docieramy do jej polnocnego konca, gdzie rosnie las namorzynowy. Po drodze mijamy wioske jak nie z tego swiata- ludzie mieszkaja w chatkach z maty kokosowej wsrod kokosowyh i bananowych palm. Na podworkach susza sie algi i niezle smierdza. Na koncu lasu spotyka nas mile zaskoczenie- klimatyczny bar z widokiem na morze i namorzyny. Idealne miejsce na bintanga. Do drugiej czesci wyspy docieramy na rowerach chociaz skuter bylby lepszym pomyslem, bo jest mocno pod gorke. Druga wiec na wyspie lezy na wzgorzu schodzacym do morza. jest ladna z mnostwem rzezbionych swiatyn i rownie rzezbionych domow. Mostem jedziemy na sasiednia wysepke Ceningan, ktora wyglada na niezle dzika. Kupujemy cold drinka w zardzewialej butelce, chyba dawno nie mieli tu klienta.
nastepnego dnia jedziemy z tutejszym rybakiem na snorkelowanie. Podwodny swiat jest o wiele bardziej kolorowy niz nad woda, pelno koralowych ryb i frikowych roslin.