Wypozyczamy auto, a raczej rozklekotanego grata, za 10 $ i jedziemy do Ubudu, ktory jest podobno kulturalnym centrum Bali. Troche bladzimy, bo nie ma znakow na UBud, ale dzieki temu jedziemy polna droga wsrod pol ryzowych. Kilka kilometrow przed Ubudem leza wioski z ktorych kazda specjalizuje sie w jednym z tradycyjnych balijskich rzemiosl: rzezbieniu w drewnie, w kamieniu itp. Zatrzymujemy sie we wsi od malarstwa. Jest wczesnie i wszystko poza jednym wielkim sklepem jest zamkniete. Obrazy w nim wystawione, wiekszosc mocno kiczowata i kilka wersji kolorystycznych jednego obrazu, jakos nas nie przekonuja.
W Ubudzie jest mnostwo sklepow z tradycyjnymi indonezyjskimi wyrobami. Robimy spore zakupy. Ogladamy palac, w ktorym wciaz mieszka lokalna rodzina krolewska. Palac zbudowany jest w tradycyjnym balijskim stylu, sklada sie z kilku otwartych budynkow z mnostwem kamiennych rzezb polozonych w ladnym ogrodzie. Na placu obok buduja wlasnie wielka wieze, na kotrej ma za miesiac zostac skremowany czlonek rodziny krolewskiej- szykuje sie niezla impreza. Wchodzimy jeszcze do swiatyni bogini Saraswati, calkiem ladnej w srodku z ogrodem lotusowym przed wejsciem.
Nie omijamy tez popularnej atrakcji Ubudu- monkey forestu. Jest to mala dzungla w srodku miasta, zamieszkana przez stado makakow. Malpy sa rozpuszczone przez turystow i domagaja sie bananow.
W Ubudzie odbywa sie codziennie mnostwo pokazow balijskich tancow, wiec postanawiamy sie troche odchamic i wybieramy sie wieczorem na pokaz legonga. Tancerki w wymyslnych kostiumach hipnotyzujaco poruszaja dlonmi i oczyma do muzyki gamelanu.
Ubud jest calkiem przyjemnym i ladnym miastem, aczkolwiek bardzo komercyjnym. Jest mnostwo sklepow z indonezyjskimi pamiatkami, pokazy tancow, sporo restauracji i jeszcze wiecej SPA i salonow z tanim masazem.