majkel czuje sie coraz lepiej, wiec mozemy wyjechac z KL. Jedziemy na wyspe Penang, znana z tego ze jest mieszanka roznych azjatyckich kultur i z dobrej kuchni. Bilet kosztuje 27 ringitow. Po 5 godzinach w komfortowym autobusie jestesmy na przedmiesciach Georgetown. bez mapy i przewodnika. Wsiadamy w pierwszy lepszy autobus jadacy jak nam sie zdaje w kierunku centrum. Z pomoca jakiejs Chinki udaje sie nam dotrzec do upatrzonego wczesniej na ulotce hostelu. Noc w dwojce bez okien kosztuje 40RM. Poko bez okien, jakich elno w chinatown to jednak kiepska opcja wiec przenosimy sie na przeciwko. Lazienki w Penangu sa beznadziejne, prysznic leje sie na dziure w ziemi albo jak ktos ma szczescie na standardowa muszle. Chodzimy po Chinatown, ktore co krok zaskakuje chinskimi swiatyniami wcisnietymi w rzedy starych chinskich kamienic. Ich architektura, szczegolnie misterne kolorowe dachy robia wrazenie. Poza tym wszedzie widac mieszanke kilku kukltur. Meczet sasiaduje z chinska swiatynia pachnaca z daleka kadzidelkami, a kawalek dalej stoi swiatynia hinduska. Odwiedzamy tez buddyjski kompleks swiatynny Kek Lok Sih lezacy pol godziny jazdy miejskim autobusem za georgetown. Swiatynia jest w stylu kiczowatym z mnostwem kolorowych posagow buddy wewnatrz, ale i wyglada fajnie na tle gorskiego krajjobrazu. Slynna pagoda dziesieciu tysiecy buddow jest akurat obstawiona rusztowaniami.
Odwiedzamy jeszcze dwie swiatynie buddy na przedmiesciach, jedna tajska z ponoc najwiekszym lezacym budda na swiecie i birmanska na przeciwko, obie wygladaja jak wesole miasteczko.