Poniewaz nasza podroz dobiega konca, a chcemy jeszcze poleniuchowac na plazy i zblizyc sie do Hanoi, jedziemy do Dai Lanh, malej wioski rybackiej z dluga piaszczysta plaza zachwalana w przewodniku. Dojezdzamy tam lokaleskim vanem za 50.000 od osoby. Van jest wypchany do granic mozliwosci, siedzimy sobie niemalze na kolanach, mimo to kirowca zabiera chetnych po drodze..Na miejscu okazuje sie, ze plaza owszem wspaniala, ale uslana smieciami. Chwile sie wahamy, czy nie jechac dalej, ale w koncu zostajemy w jednym z 2 hoteli, ktore znajduja sie w wiosce. W przeciwienstwie do wiekszy miast, w Dai Lahn nikt nie zna slowa po angielsku, w hotelu dogadujemy sie na migi.
Idziemy na rekonesans. Na chodniku co kawalek susza sie ryby. Na plazy remontuja kutry, ktore zajmuja tez prawie cala zatoke. Mozna zapomniec o plywaniu. Kilometr na polnoc znajdujemy wreszcie upragniona, rozlegla plaze z lazurowym morzem. Rozkladajac sie na piasku zaopatrzeni w Sajgony za zlotowke, wzbudzamy nie lada sensacje wsrod kilku nielicznych lokalesow. Cejrowski, aby znalezc Indian, ktorzy nie widzieli jeszcze bialego czlowieka, przedziera sie miesiacami przez amazonska dzungle(patrz "gringo wsrod dzikich"). A my tu prosze was bez zadnego wysilku, tak od niechenia;). Wietnamczycy okazuja sie calkiem pomocni. Mimo ze idziemy poboczem wcale nie lapiac stopa, zatrzymuja sie o oferuja podwiezienie. Tak wiec na plaze docieramy ciezarowka, z powrotem do wioski skuterem.
Za to wieczorem czeka nas wyzwanie. Trzeba zjesc kolacje. Ja po durze brzusznym na Bali, z daleka mijam lokaleskie jadlodajnie, a tutaj sa tylko takie. Restauracje rozkladaja sie wieczorem- po prostu na chodnikach ustawiane sa miniaturowe plastikowe krzeselka i stoliki. Co ciekawe, taka restauracja wyrasta przed co drugim domem- widacm ze Wietnamczycy sa przedsiebiorczy. Uzbrojony w jednorazowy talerz i sztucce, siadamy w jednej z nich. Nie ma tu menu. Sa tylko wypisane na scianie skladniki: ryz, nudle, krewetki, suszona ryba, kurczak. Ze slownikiem w reku zamawiamy interesujaca nas kombinacje. Calkiem niezle, autentyczne jedzenie. Ale najlepsze i tak sa browary za zeta.